poniedziałek, 25 czerwca 2012

Mzuzu Nature Sanctuary (las miejski)

English below

W Mzuzu do zwiedzania są dwie rzeczy: muzeum, którego, jak wiemy, nie zobaczyłam, oraz Mzuzu Nature Sanctuary - miejski las ze ścieżką edukacyjną. W jeden weekend miałyśmy plany wyjazdowe tylko na niedzielę, w sobotę wybrałyśmy się zatem do lasu.

Wybrałyśmy się na spacer ścieżką edukacyjną. Oto Rona i ja.

Oto Adie i ja. Las wygląda jak w Polsce.
Czy w tej sadzawce aby nie ma jakiejś francy?

Las - czułam się tu jak w Radomiu...

... do czasu aż napotkałyśmy drzewa porośnięte długim włochatym mchem

Całe pnie drzew we mchu

Cały las obrośnięty mchem niczym brodą - mógłby robić za scenerię dla elfów
 
To drzewo rosło na środku ścieżki i prosiło się o sesję zdjęciową

Przed sesją, jako wytrawny traper, sprawnie wyjęłam z kieszeni lusterko, grzebień i szminkę.
Można było się wskrabać na drzewo niczym w podstawówce
Zboczyłyśmy ze ścieżki w poszukiwaniu tamy (Rona i Adie zapewniały, że podobno gdzieś tu jest).
Wokół lasu były łąki i polne drogi zupełnie jak w Polsce
W pewnym momencie musiałyśmy spojrzeć prawdzie w oczy: nie umiemy znaleźć tamy i nie wiemy, jak wrócić do ścieżki. Na szczęście dość często mijało się ludzi po drodze i pierwszy zagadnięty Malawijczyk doprowadził nas do ścieżki, która była niedaleko

Znów na szlaku: tu dla odmiany las niby-sosnowy
Ktoś by powiedział, że to Afryka?
Pawian albo koczkodan zielony - najostrzejsze zdjęcie, jakie wyszło. Koczkodany widuje się stosunkowo często i nie uchodzą za atrakcję (choć ja widziałam je pierwszy raz, a byłam w Malawi już od dwóch tygodni). Za to pawiany uchodzą za atrakcję, bo są większe i nie na co dzień się je widuje.
Wycieczka w pełnym składzie

One Saturday we went to Mzuzu Nature Sanctuary. The forest looks almost like Polish forests, except on the part with trees covered with long, hairy moos.

piątek, 22 czerwca 2012

Życie towarzyskie / Social life

English below

Kto lubi imprezować, ten się w Mzuzu odnajdzie.
 
Miejscowy establishment chadza do "klubu" - klubu w najlepszym miejscowym hotelu, gdzie wstęp mają tylko członkowie i ich goście. Byłam tam parę razy - raz zabrała mnie Jenipher, a raz jej mąż Moses. Kiedy byłam pierwszy raz, przez pierwszą godzinę byłam jedyną kobietą i jedynym nie-Afrykańczykiem. Panowie prześcigali się w stawianiu mi drinków, więc żeby nie spaść pod stół zamawiałam wyłacznie "Kuche Kuche" - piwo o mocy wody. Jeśli chodzi o piwa, to w Malawi nie należy spodziewać się wiele - panuje monopol Carlsberga (Kuche Kuche też jest Carlsbergowe). Chyba że ktoś odważy się wybrać się do baru chibuku. Chibuku to piwo ze sfermentowanych bananów. Ma konsystencję ciasta naleśnikowego i pije się go w temperaturze pokojowej. Napitek ów ma dwie wspaniałe zalety: kosztuje ok. 1,20 zł za litr i ma mnóstwo kalorii, co oznacza, że można się nim najeść, jak ktoś jest głodny. Niestety, nie spotkałam Europejczyka, który byłby w stanie zmusić się do wypicia więcej niż kilku łyków tego specjału.
Zanim wyjechałam, poznałam przez Couchsurfing inną wolontariuszkę z Mzuzu - Finkę Millę. Pierwszego wieczoru w Mzuzu wybrałam się razem z nią i jej znajomymi do Mzoozoozoo - pubu z hostelem i dobrego miejsca do poznawania innych wolontariuszy i podróżników. Z paroma osobami poznanymi pierwszego wieczora się zakolegowałam i potem się spotykaliśmy na mieście, chodziliśmy do dyskotek, odwiedzaliśmy się i razem wyjeżdżaliśmy na weekendowe wycieczki.

W Mzoozoozoo z Millą i Josephem - Amerykaninem, który od trzech lat mieszka w Mzuzu

Z Millą w gościach u Josepha
Z Josephem i PJ

Innym razem zostałam zaproszona do domu Nancy - koleżanki z pracy. Był to wieczór spędzony w bardzo miłej atmosferze, na pogawędce z Nancy i jej mężem Manfredem. Z zaciekawieniem obejrzałam też zdjęcia i fragmenty filmu z ich wesela. Przekonałam się, że prawdziwe wesele przebiega tak samo, jak wesele z okazji rocznicy ślubu, na którym byłam wcześniej.

U Nancy - w malawijskim domostwie nie może zabraknąć kociołka z gotowaną nsimą

Razem z Nancy w jej ogrodzie - w Polsce byłby to luksus, a w Malawi skromny standard
Z Manfredem

Ogromna, imponująca trzcina cukrowa za płotem
English: there is a good nightlife in Mzuzu. There are places to hang out: discos, pubs, clubs. I socialised with other volunteers and expats as well as with Malawians

Nsima (jedzenie / staple food)

English abstract below

Jak uważny czytelnik pamięta, podstawowym jedzeniem Malawijczyków jest nsima. Jest to pacia przypominająca zwarte puree, o konsystencji bułek na parze lub surowego ciasta pierogowego. Najczęściej robi się ją z mąki kukurydzianej, choć można ją zrobić np. z kasawy (warzywo przypominające wyglądem duży korzeń pietruszki, a w smaku zbliżone do gotowanej pietruszki lub gotowanego ziemniaka).

Malawijczycy jedzą nsimę do obiadu i kolacji tak jak my ziemniaki. Czasami (np. raz w miesiącu), dla odmiany, zamiast nsimy mogą zjeść ryż lub frytki. Nic dziwnego, że nsima jest tak popularna: jest sycąca. Spotkałam wielu Malawijczyków, którzy mówili, że jak nie zjedzą nsimy, to nie czują, że jedli posiłek

Nsimę je się palcami. Technika jest podobna jakby ktoś chciał jeść gulasz za pomocą bułki: urywasz kawałek bułki i urwanym kawałkiem nabierasz gulasz. Co ciekawe, taki sam posiłek, tylko z ryżem lub frytkami, je się widelcem i nożem.

Lindiwe uczy mnie gotować nsimę, ku rozbawieniu pozostałych domowników.

Najpierw gotuje się wodę z małą ilością mąki kukurydzianej, a potem dosypuje się mąkę i miesza żeby nie było grudek. Po dwóch minutach mieszania miałam zmęczone ręce. Lindi zaś mieszała bez zmęczenia. To jest garnek na 10 osób, więc nieduży, ale spotkani wolontariusze opowiedzieli mi, że w sierocińcu kucharki gotują obiad dla stu dzieciaków w wielkich kotłach, mieszając jedną ręką, bo drugą muszą przytrzymywać (gorący) kocioł, żeby się nie obracał. Gdyby Pudzian mocował się na rękę z malawijską niewiastą, obstawiałabym zwycięstwo Malawijki.

Gotową nsimę kładzie się drewnianą łychą do garnka, w którym jest zanoszona na stół. Pacie nsimy zachowują swój kształt. Za Lindi stoi Vinjeru, która również dopiero się wdraża w gotowanie i tak samo jak mi brakuje jej siły.

Konsumpcja. Na pierwszym planie gotowane liście dyni czy fasoli, na kolejnych dwóch półmiskach  nsima kukurydziana (w paciach), a na czerwonym talerzu - nsima z kasawy (nie w paciach, a w jednym kawałku, jak wielki kawał surowego ciasta na pierogi - w smaku zresztą też trochę podobna)
As mentioned in an earlier post, Malawian staple food is nsima. Nsima is a thick maize porridge. It can also be made of kassava. If you get a dish with nsima, you eat the meal with your fingers. If you get a dish with rice or french fries instead of nsima, you use fork and knife.

czwartek, 21 czerwca 2012

Wesele / Wedding

English abstract below

Leah, koleżanka z pracy, zaprosiła mnie na wesele. Było to wesele organizowane z okazji drugiej rocznicy ślubu jej znajomej z parafii, a celem przedsięwzięcia była zbiórka pieniędzy na budowę plebanii. Malawijskie wesela nadają się znakomicie do takich celów: tradycyjnie cała dramaturgia kręci się wokół zbiórki pieniędzy na start wspólnego życia młodej pary.

Przed weselem zajechałyśmy na chwilę do panny młodej (jeśli tak można mówić o mężatce z dwuletnim stażem) i zostałam jej przedstawiona. Z tyłu jedna z druhen. Panna młoda była główną bohaterką wesela; pan młody na tym weselu sprawiał wrażenie jedynie dodatku do uroczystości.
Leah i ja na fundamentach plebanii. Cel jest ambitny, bo potrzeba zebrać jeszcze ok. 100 tys. zł, ale parafianie są dobrej myśli. Dzielnica jest mało zamożna i zupełnie nieturystyczna, więc moje pojawienie się wywołało wielkie zaciekawienie mieszkańców, zwłaszcza dzieciaków.
Do sali weselnej (w tym przypadku był nią kościół) młoda para wchodzi poprzedzona tańczącym korowodem druhen i drużb. Są nimi zaprzyjaźnione pary małżeńskie, które w ten sposób symbolicznie wprowadzają młodych w małżeńskie życie. 
Okrzyki, które słyszymy w tle, to afrykański sposób wyrażania uznania (zamiast klaskania).


Za druhnami i drużbami wchodzi młoda para, również tańcząc, a przed nimi są sypane pieniądze.

Cała uroczystość polega na kolejnych kwestach: raz na jakiś cel, innym razem od konkretnej grupy gości (np. chór kościelny, kobiety itd.). Jako pierwszy do kwestowania został wywołany gość z Polski.  Ludzie podchodzili tańcząc i wrzucali pieniądze do kosza. Potem wielokrotnie byłam zapraszana do kwestowania i do dawania pieniędzy. Należy rozpatrywać to jako zaszczyt i wyraz życzliwości, bo datki były symbolicznej wysokości - przy większości zbiórek wrzucało się dwudziestokwachówki, które są warte ok. 26 groszy. Kto chciał okazać hojność, ten mógł wrzucić choćby i kilkanaście banknotów - oczywiście każdy osobno, żeby wszyscy widzieli jego gest. Jak się komuś skończyły dwudziestokwachówki, to szedł rozmieniać.
Przez wszystkie okna zagląda okoliczna dzieciarnia. Przed wejściem do kościoła, oprócz dzieciaków, ulokowali się również sprzedawcy z jedzeniem i piciem - na tutejszych weselach jedzenie i picie występuje jedynie jako oddzielne punkty programu, kiedy można kupić (w ramach zbiórki pieniędzy) butelkę napoju gazowanego, kawałek ciasta itp.

Dzieci w butach na wysokich obcasach nikogo nie dziwią. Np. dziesięcioletnia Vinjeru z mojego domu chadzała do szkoły w butach na obcasach (w dodatku o dobre dwa numery za dużych). I Vinjeru i dziewczę na zdjęciu poruszały się w swoich butach lekko chwiejnym krokiem.
Wybranym gościom rozdano miotły, co oznaczało, że goście musieli owe miotły wykupić. Cena wywoławcza - 50 kwacha (65 gr). Pozostałe panie były jeszcze z czegoś przepytywane (w chitumbuka) i po każdej odpytce jeszcze dopłacały.

Na koniec wesela młoda para jest obrzucana pieniędzmi - oczywiście również w takt muzyki.

English: I've been to a mock wedding - a fundraising event organised by my workmate Leah.

środa, 20 czerwca 2012

Zdjęcia z / photos from Lilongwe

Dodałam zdjęcia z Lilongwe. Żeby je zobaczyć - kliknij na miniaturę lub podpis.

Added pictures from Lilongwe. Click on a picture or title in order to see the photos.



Lilongwe (stolica / capital city)

Szarlotka przed odlotem / Apple pie before departure

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Nowe zdjęcia / New pictures

Dodałam zdjęcia do starszych postów. Żeby zobaczyć zdjęcia - kliknij na miniaturę lub podpis.

Added pictures to older posts. Click on the picture or title in order to see the photos.


Ostatni dzień / last day in Mzuzu - evening edition



Kotlety i kruszonka / Chops and crumble




Praca / Work

środa, 13 czerwca 2012

Mzuzu

English below

Streszczenie: Mzuzu to trzecie największe miasto w Malawi. Ma ponad 200 tys. mieszkańców, czyli mniej więcej jak Radom. Wagę miasta podkreśla fakt, że jest tam uniwersytet - jeden z dwóch w Malawi. W Mzuzu są też dwa lub trzy skrzyżowania ze światłami. Byłam zaskoczona, że samochody i ludzie zazwyczaj zatrzymują się na czerwonym.

Mzuzu is the third largest city in Malawi. It has over 200 000 inhabitants - just like Radom. It's importance highlights the fact that there is a university (one of two universities in Malawi). Mzuzu has also two or three crossroads with traffic lights (called "robots" in Malawian English). Surprisingly, cars and passants often stop at red light.

There is no public transportation in Malawi in the form we know from Europe. If you need to get to some place where you don't want to walk to (for example, because it's too far or it's night), you can take a matola (shared taxi; a close cousin of Russian and Ukrainian marshrutkas), a bike taxi or a regular taxi (ten times more expensive than other means of transportation but the only available in the night).

The house I stayed at was far from city center (over an hour of walk). I was driven to and from work and often could get a lift when someone from the house went to the center, but at other times, I had to use the remaining means of transport.

I walk from the house to a place where matolas and bike taxis can be caught.
Everywhere in Mzuzu and around you saw cut trees and devastated forests.

At the sheds in the background you can buy basic supplies: vegetables and air time (scratch cards used to top up pre-paid phones)
 
Bike taxi - very popular in Mzuzu
 
Mzuzu residential area Chimaliro seen from the bike taxi

Chimaliro. The best viewing point was ahead but I did't dare to make pictures there - the driver rode so fast that I had to use my both hands to hold.

The best viewing point captured another time - from a car. There is a single mountain rising from the line of the horison (just above the road).

A line to a fuel station. There is fuel crisis in Malawi, especially in the Northern Region (which is far from the political center of the country). Sometimes there is no fuel at fuel stations at all for several days. A black market for fuel has developed.
The line of cars was a kilometer long or so


The main market
Mzuzu - the main market is behind this wall
Suahili market
Suahili market. There are no mirrors at shops. Whenever I wanted to check whether the colors suit me, I asked my companions to make me a picture.
Suahili market - a stand with hair extensions and wigs. I was shocked to learn that the Africans cannot grow their hair long. I was explained, their hair is either so curly that it becomes impossible to comb when it's longer, or (if treaten with chemicals that streighten the hair) it falls off before it becomes long. The poor keep their hair short. The the wealthier treat their hair with chemicals and buy wigs or extensions. Extensions are plot to the natural (straightened) hair at hair saloons. You can buy hair of different style (straight, curls etc.) and color (from black to blonde, sometimes with highlights). As contrast, Malawian men wear just one hairstyle: short. Men are not used to have longer hair because until recently (when another president ruled) it was against the law for man to have long hair.
 Bao. Very often played by vendors during quiet times (ie. for most of the day). I met only one Westerner who said he managed to understand the rules (but he had already forgotten them).
Mzuzu - city center
Mzuzu - city center

Mzuzu - city center
Mzuzu - city center. What the lady carries on her back is not a backpack but a baby.
Mzuzu - city center

Small market near my office

An entrance to the hardware market. You see vendors selling scratch cards to top up pre-paid mobile phones - the most common type of mobile phones. You also see a public payphone. Malawi has surprisingly well developed telecom infrastructure (better than neighbouring countries, as my guidebook says).
A painting on a pre-school building

An inscription on a pre-school building. Malawians, like all Africans, are religious. Religion is strongly present in their language (they seem to be more thankful to and have more trust in God than most Europeans), habits (many times I witnessed a prayer before a meal or before a workshop etc.). A common question when you meet new people is "what church do you go to?". Malawians accept other confessions than their own, even if many of them find funny the idea that one can believe in more than one god or in animistic religions (despite the fact that there are Malawians of animistic religions). Yet my guidebook says they would find it hard to accept someone who does not believe in god at all.
Pieces of broken glass on the top of a fence - a popular Malawian anty-theft solution