czwartek, 21 czerwca 2012

Wesele / Wedding

English abstract below

Leah, koleżanka z pracy, zaprosiła mnie na wesele. Było to wesele organizowane z okazji drugiej rocznicy ślubu jej znajomej z parafii, a celem przedsięwzięcia była zbiórka pieniędzy na budowę plebanii. Malawijskie wesela nadają się znakomicie do takich celów: tradycyjnie cała dramaturgia kręci się wokół zbiórki pieniędzy na start wspólnego życia młodej pary.

Przed weselem zajechałyśmy na chwilę do panny młodej (jeśli tak można mówić o mężatce z dwuletnim stażem) i zostałam jej przedstawiona. Z tyłu jedna z druhen. Panna młoda była główną bohaterką wesela; pan młody na tym weselu sprawiał wrażenie jedynie dodatku do uroczystości.
Leah i ja na fundamentach plebanii. Cel jest ambitny, bo potrzeba zebrać jeszcze ok. 100 tys. zł, ale parafianie są dobrej myśli. Dzielnica jest mało zamożna i zupełnie nieturystyczna, więc moje pojawienie się wywołało wielkie zaciekawienie mieszkańców, zwłaszcza dzieciaków.
Do sali weselnej (w tym przypadku był nią kościół) młoda para wchodzi poprzedzona tańczącym korowodem druhen i drużb. Są nimi zaprzyjaźnione pary małżeńskie, które w ten sposób symbolicznie wprowadzają młodych w małżeńskie życie. 
Okrzyki, które słyszymy w tle, to afrykański sposób wyrażania uznania (zamiast klaskania).


Za druhnami i drużbami wchodzi młoda para, również tańcząc, a przed nimi są sypane pieniądze.

Cała uroczystość polega na kolejnych kwestach: raz na jakiś cel, innym razem od konkretnej grupy gości (np. chór kościelny, kobiety itd.). Jako pierwszy do kwestowania został wywołany gość z Polski.  Ludzie podchodzili tańcząc i wrzucali pieniądze do kosza. Potem wielokrotnie byłam zapraszana do kwestowania i do dawania pieniędzy. Należy rozpatrywać to jako zaszczyt i wyraz życzliwości, bo datki były symbolicznej wysokości - przy większości zbiórek wrzucało się dwudziestokwachówki, które są warte ok. 26 groszy. Kto chciał okazać hojność, ten mógł wrzucić choćby i kilkanaście banknotów - oczywiście każdy osobno, żeby wszyscy widzieli jego gest. Jak się komuś skończyły dwudziestokwachówki, to szedł rozmieniać.
Przez wszystkie okna zagląda okoliczna dzieciarnia. Przed wejściem do kościoła, oprócz dzieciaków, ulokowali się również sprzedawcy z jedzeniem i piciem - na tutejszych weselach jedzenie i picie występuje jedynie jako oddzielne punkty programu, kiedy można kupić (w ramach zbiórki pieniędzy) butelkę napoju gazowanego, kawałek ciasta itp.

Dzieci w butach na wysokich obcasach nikogo nie dziwią. Np. dziesięcioletnia Vinjeru z mojego domu chadzała do szkoły w butach na obcasach (w dodatku o dobre dwa numery za dużych). I Vinjeru i dziewczę na zdjęciu poruszały się w swoich butach lekko chwiejnym krokiem.
Wybranym gościom rozdano miotły, co oznaczało, że goście musieli owe miotły wykupić. Cena wywoławcza - 50 kwacha (65 gr). Pozostałe panie były jeszcze z czegoś przepytywane (w chitumbuka) i po każdej odpytce jeszcze dopłacały.

Na koniec wesela młoda para jest obrzucana pieniędzmi - oczywiście również w takt muzyki.

English: I've been to a mock wedding - a fundraising event organised by my workmate Leah.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz